„Gra o tron”: Miłość i strzały

„Gra o tron”: Miłość i strzały
„Gra o tron”: Miłość i strzały

Wideo: AKTORZY cały film/lektor PL 2024, Lipiec

Wideo: AKTORZY cały film/lektor PL 2024, Lipiec
Anonim

[To recenzja gry o tron ​​w sezonie 4, odcinek 9. Będą SPOILERY.]

-

Image

W grze „The Watchers on the Wall” Game of Thrones kontynuuje swoją dwuletnią tradycję oszczędzania dziewiątego odcinka sezonu dla wysoce filmowego gestu, który koncentruje się wyłącznie na jednym miejscu i mniejszej, wybranej grupie postaci, w celu zobrazowania jednego niezwykle dramatyczne wydarzenie, które rozwija się w całości. Oczywiście w drugim sezonie odbyła się imponująca wizualnie bitwa pod Blackwater, w której Tyrion i jego strategiczne użycie pożaru przyczyniły się do uratowania Królewskiej Przystani przed atakującymi siłami Stannisa Baratheona. Ten odcinek, prowadzony przez Neila Marshalla, pokazał, co serial był w stanie zapewnić na dużą skalę akcji w linearnej narracji - i dlatego dobrze jest, że nalot dzikich mieszkańców na Czarny Zamek sprowadziłby z powrotem reżysera do przedstawienia podobne stylistycznie wydarzenie.

Bitwa pod Blackwater i atak na Zamek Czarny są podobne przynajmniej z militarystycznego punktu widzenia. Podczas gdy w każdym odcinku Marshall miał za zadanie zilustrowanie wzrostu postaci (która prawdopodobnie będzie krótkotrwała), różnice tematyczne stają się na tyle znaczące, że podkreślają mocne strony każdego odcinka w inny sposób. W tym względzie „Blackwater” bardzo polegał na tym, że Tyrion sam sobie poradził i przezwyciężył ogromne szanse przeciwko niemu, nie tylko pod względem pokonania Stannisa, ale także wykazania swojej wartości jako Lannister. Jasne, skończył z paskudną blizną na twarzy za swoje kłopoty, a jego ścieżka od tamtej pory była niczym innym jak stromym spadkiem aż do dna, ale zawsze będzie miał Blackwater.

Dla porównania, „Obserwatorzy na murze” mieli również okazję „Powiedziałem ci tak” dla Jona Snowa, ale tematycznie najazd dzikich mieszkańców na Zamek Czarny był zabarwiony czymś tak rzadkim w Grze o Tron jak ślub bez ślubu ofiary wypadku. To znaczy: pojęcie prawdziwej miłości romantycznej, wiesz, rodzącej parę zrodzoną z czegoś innego niż chciwość lub polityczna konieczność lub kazirodcza żądza. Teraz można śmiało powiedzieć, że romans między Jonem Snowem i Ygritte'em pozbawiony był jakiejś bajkowej iskry, ale ciągła potrzeba narracji zmieniającej konwencje fantasy jest tym, co nadaje tej historii jej najbardziej charakterystyczną jakość. Tutaj prototypowy książęcy charakter był ścigany i uwiedziony przez jego rzekomego wroga - a ich związek służył, jeśli nic innego, jako silną demonstrację nieskuteczności tradycji, honoru i dożywotnich deklaracji w świecie, który wydaje się cenić dokładnie odwrotnie. Nic więc dziwnego, że ponowne spotkanie Jona Snowa i Ygritte będzie naznaczone ciągłymi wysiłkami narracji, by ominąć standardowe konwencje - co w tym momencie oznacza, że ​​narracja zmierza w kierunku nihilistyki konwencje modelu opowiadania George'a RR Martina.

Image

Stwarza to coś interesującego dla „Obserwatorów na ścianie”, ponieważ zadaniem odcinka jest osiągnięcie podobnie wpływowej wysokości jak „Czarna Woda”, ale musi to zrobić bez pomocy emocjonalnej kotwicy, którą jest Tyrion (lub, bardziej punkt, Peter Dinklage). Być może dlatego odcinek mądrze wykorzystuje Samwella Tarly'ego jako zastępcę dla publiczności, podczas gdy Jon Snow robi kolejny krok w realizacji swojego przeznaczenia, jakim jest bycie przywódcą mężczyzn. A jednak w pewnym sensie to Sam doświadcza w pewnym stopniu bardziej satysfakcjonującego wzrostu, ponieważ w Gilly znajduje powód do podjęcia bardziej decydującej roli w swoich obowiązkach, co ironicznie sprowadza go do miejsca, w którym on również ma za zadanie inspirując innych do wzięcia broni i obrony Castle Black. Różnica polega na oskarżeniu Sama o osierocone dziecko, które kończy zabijanie Ygritte - kontynuując w tym sezonie trend polegający na zemście dzieci na tych, którzy zabili swoich bliskich. Ale eliminuje to także konieczność dokonywania przez Ygritte'a lub Jona dramatycznego wyboru, jeśli chodzi o radzenie sobie z ich konkurującymi ideologiami i konfliktem ich złożonych uczuć względem siebie.

Ostatecznie bitwa została wygrana, a Marshall, dzięki swoim długim, wielopoziomowym strzałom śledzącym mężczyzn w walce na krótkim dystansie, z pewnością osiągnął wysoki poziom wody pod względem wizualnych rozkwitu i zastosowania efektów specjalnych w serii. Ale była też godzina zdominowana przez momenty telegraficzne do tego stopnia, że ​​być może element zaskoczenia ustąpił miejsca nieuchronnie. I chociaż „Strażnicy na murze” mogli nie być tak emocjonalnie porywający jak „Blackwater”, z pewnością udało im się podkreślić znaczenie braku wyboru Jona, co dodatkowo utwierdza pomysł, by wziął udział w wyprawie archetypowego bohatera, lub że jego łuk zmierza w kierunku jakiegoś większego przeznaczenia.

I tak, gdy Jon Snow wychodzi w dzicz północy, by stawić czoła swojemu przeznaczeniu (a przynajmniej jego części), Game of Thrones znajduje się na innym skrzyżowaniu - takim, gdzie główna postać zostanie przetestowana pod kątem konwencji fantasy oraz konwencje serii, która bawi się w rzucanie konstruktami, takimi jak podróż bohatera w ten sam zachwycająco nihilistyczny nieład, jak wszystko inne.

__________________________________________________

Game of Thrones wyemituje finał 4. sezonu „The Children” w najbliższą niedzielę o 22:00 na HBO. Sprawdź podgląd poniżej:

www.youtube.com/watch?v=ioejPzebqNc

Zdjęcia: Helen Sloan / HBO